Saturday, December 22, 2007

JULIAN PRZYBOŚ (1901 – 1970)



Odjazd

Znów ufałaś - i wątpiłaś znowu
(krakało spłoszone zamykanie ramp...),
gdy
pod konstrukcjami z żelaza i szkła
stał się pociąg,
fakt,
który tonowymi uderzeniami kół poza rozpacz wykraczał.

Parowóz
wlókł długi i ciężki twój żal.

W płytkim świetle za wcześnie zapalonych lamp
świat jakby odziwaczał
i stronił...

- Załamał się w rozbitych bezdźwięcznie łzach.

Kształt twój mglił się i wietrzał,
między nami rozsnuwała się dal.
I musnęło mnie, niknąc, pożegnanie twej dłoni:
oddłoń powietrzna.

*****************

Do ciebie o mnie


Zapatrzony, że samymi rzęsami
zmiótłbym śnieg z twojej ścieżki,
chwytam w zachwyt ruch twój - i gubię:

Krokiem tak zalotnie lekkim,
jakbyś wiodła ptaszka na promieniu,
szłaś przede mną - przed sobą, przed wszystkim!
Poderwany spod nóg przez wróble
twój cień w krzewie się zazielenił,
pojaśniał w drobne listki.

I zniknęłaś - w swoim śpiewie. Zamilkliśmy.

Ale odtąd zasłuchany, gdy pytam
o mnie,
od rośliny do słowa
każdy pąk się wyraża kwieciście;
kwiat rozkwita nagiej, ogromniej
we wszechkwiat.
(Gałąź wiśniowa
przewinęła się do kwiatów od liści
zwinniej,
niż wiewiórka zdążyłaby się domyślić.)


*************

Lipiec


Na świadectwach, wzbici w radość, odlecieli uczniowie,
drży powietrze po ich śmigłym zniku.

Wakacje, panie profesorze! Pora
trzepać wesoło słowa jak futra na wiosnę
oraz
czasowniki przez dni lata odmieniać!
- -
Wóz przetoczył się z nagła - i w łozinie zzieleniał.
Tylko pustki rozpryśniętej w słońcu - udar.
Skacząc z bryczki, zaoczę:

Bosonogi gęsiarek biegł, zaczerpnął ze źródła,
znikł, jak gdyby on wybiegał
potoczek.
- -
Okolicę, serce wyniosłe, przeszywa na przestrzał
strumień!

Lecz z połogich pagórków - wahającą się odpowiedź -
inne wzgórze - dalszą górę kołysze.
Jak ten skryty poryw widoku i ciszę zatuloną w szumie
szeptanymi pytaniami - wydać?

Jakże w cieniu, pod lipą - przysłowieć?


*************

Burza


Nie wychylaj się, spójrz: plac - z rąk mi wypadł,
potoczyło się, oddaliło śródmieście,
a w górę
- gdy nas rozkosz dwoi -
niesie
podsadzony pięcioma piętrami pokoik!

Poza rozwarte okno, ścian nabitych - wypał,
z twego ciała wycałuj mnie w śmigłą przestrzeń!
Niebo obrywa się błyskawicznie w dół,
w wichurę,
i drga burzą nagie powietrze.

Na niebie, z burzy, którą piorun błyskawicą spruł,
rozrabiające tęczę
śmigło!


*************

Deszcz


U okna urywa się niebo i -
Dachy zlatują na miasto,
gniazdo widnokręgu.
Dalej -
Po powietrzu spada widok gór.

Ze słońcem na podniesionym ręku
pole, ogromne, które nie ma ciebie,
zaszło.

Tam - dolinom w granicie moje oczy ułożyły dna,
tam - moje usta wymówiły hale,
nad którymi słyszysz mój oddech z chmur?

Tu -
i -

Dzień stoczył się jak łza.


*************

Do robotnicy


W hali fabrycznej, aleją z rąk do rąk rosnącego żelaza,
rosnącego do ostrego szczytu:
do pocisku,
szedłem, jakbym rozstrzygał, spawając marzenie i siłę,
jak nadać im wspólny kształt
broni.

Liczyłem:
pięć młotów, ciężkich jak pięć lat,
w jednej chwili
dokonało na mnie
zamachu czasu:
sprawdzały moje dzieło poetyckie ręce robotników i robotnic.

Rytmem tysiąca ramion najszybciej obrotnych
jak wzruszę swoje ramię?
Pęd maszyn moją wolę przesilił.

Pozdrawiam cię, palaczko, szara gwiazdo iskier!
Twoja dłoń odjęta od żaru moją od pióra znalazła,
abym pisał wszystkimi uściśniętymi rękami.


*************

Dzień wyznania


Zapamiętać znaczy patrzeć prosto w słońce,
jak zachodzi w nasze odtąd wszystkie noce.


*************

Noc


Nawiało nocy i gwiazd uderzających o szczyty.

Z gór, odartych z księżyca, rozkosz spadania we wichrze
dławiącym kołysem
znosi
w dół, najniżej,
jak w łono rozdarte fallusem.

Miłość jak przepaść przeraża.
W rozbitej czaszce drgnął ból jak płód ciąży.

Na twojej trumnie, jak łopatę grabarza,
kładę
dłoń rozpostartą: księżyc.


*************

Oczy


Rzęsami o moje rzęsy zapaliła światło oczu...
Widzę: Obraz na staludze ramą z ognia mnie otoczył.


*************

Żyje, wołać


Wody stojące, jak bramy triumfalne,
głębiny pod olchami zapadłe,
kurtyny,
lana ze srebra
topiel.

Jaki rybak głuchej wodzie będzie migał słońcem,
ażeby z oniemiałej wypłynęła ryba -

Czarnoziem zżęty sierpniem na bujnej równinie,
role jadące do stodoły,
pagóry ziemi,
w luśniach,
jak -

Jaki wolarz, ze ziemi wyganiając wołu,
pod górę wywołuje -

Świat się rozluźnia,
grunt cofa się ku dolinom, a trwa i śpiewa jedynie
niezerwany owoc powietrza:
ptak.

Tuesday, December 11, 2007

ΠΟΙΗΜΑΤΑ ΓΙΑ ΤΟΝ CARLOS GARDEL


Horacio Ferrer


Fábula para Gardel


Ayer me preguntaste, hijito mío,
por primera vez,
quién es
ese Gardel, ese fantasma
tan arisco,
empecinado
con seguir guardado
en la cueva con asma
de su disco
polvoriento.

Lo que yo sé,
te lo cuento:
algunas veces,
cuando te has dormido,
las noches en que hay pena
llena,
se aparece
ese escondido
duendo, medio juglar
y medio loco,
para matear
con tu padre y conversar
un poco.

Ah, si lo pudieras
ver
con su sencilla elegancia fantasmera,
a saber:
en una chalina ligera
de plumas de torcaza sola
sus hombres arrebuja.
El traje es de
cuerdas de guitarras españolas
que
alguna bruja
ñata
y hippie le ha tejido.

La corbata
es de claveles
encendidos,
para abrigar los
cascabeles
de su voz.
Y dos
zapatos, muy de peregrino,
que no son zapatos, sino
que son caminos.

¿Qué en dónde nació?
Hijo mío, ¡qué se yo!
De acuerdo a lo que el mismo me ha contado,
parece que nació trepado
a una veleta
niña
que apuntaba al Sur;
y que un poeta
y un gallito de riña
y un augur
le enseñaron a vivir
y a sonreír.

Será por eso
que salió un poco travieso
¿viste?
como vos
y, como yo,
un cachito triste.

Su sonrisa,
hijo, es una
pícara y honda y rara
raya de tiza
iluminada con luz de la otra cara
de la luna.

Y canta, canta,
canta con su voz de siete gritos,
pero canta, siempre, con ese humilde modo
de quien tiene, por sabio, en la garganta,
dos ojitos
que han visto, ya, del hombre, todo, todo.

Su canto, te diría
que parece
un claro
aljibe
en donde crecen
los tangos pibes
que no se cantaron,
todavía;
y, también, aquellos tangos que ya fueron,
esos que escriben,
en el paragolpes de su camión,
los camioneros
del Cerro y de Constitución.

Después,
el alba ya,
a las cinco en punto,
se me va. Se va.

Y, tal vez,
en su forma melancólica de irse,
se adivina, un cacho,
que ese duende,
tan muchacho,
entiende
mucho de un asunto
muy sumamente serio, que es morirse.

Ayer me preguntaste, hijito mio,
por primera vez,
quién es
ese Carlitos, ese fantasma
tan arisco,
empecinado
con seguir guardado
en la cueva con asma
de su disco.

Y entonces te conté
cuanto sabía-

Mas hoy, mirándote,
pensándote,
besándote,
sé un poco más.
Y es que el hijo
del hijo
de tu hijo, un día,
un día de Junio soleado,
frío y seco
que vendrá,
lo mismo que vos
preguntará
por él.

Y una caliente
zafra de ecos,
ecos de la voz de nuestra gente,
ecos de tu voz
chiquito, y de la mía,
inexorablemente,
contestará:
Gardel, Gardel, Gardel.


**********

Celedonio Flores


Carlitos (A Carlos Gardel)


No quiero irlas de vate, ni que la gente
me ponga banderillas de apologista...
Quiero batir un "justo" sencillamente
y este justo, compadre, salta a la vista...

Porque teniendo clase y sentimiento
y oyéndolo a Carlitos cantar diquero
no hay verso, no hay discurso, no hay batimento
para el elogio noble, franco y sincero...

¡Es zorzal, es canario y es armonía!...
¡Es milonga hecha carne y es poesía
la que surge en lo dulce de sus canciones!...

Y al oírlo otros bardos pegan el grito,
lo junan con envidia "de rabanito"
¡y se atan con alambre... los pantalones!...



**********

Celedonio Flores


Jilguerito criollo


Se murió el Morocho y allá en mi barriada
los puntos más bravos maldiciendo están;
hay una tragedia en cada mirada,
hay una amenaza en cada ademán.

Hay un nudo enorme en cada garganta,
y una incontenible ganas de llorar...
¡Se murió Carlitos, la tragedia es tanta
que aterra y espanta, cobarde y brutal!...

Jilguerito criollo, hermanito santo,
¿por qué te fuiste sin decir adiós?...
Los puntos más bravos te han querido tanto...
Las pibas más lindas soñaban con vos...

Vos eras el hijo de todas las madres,
eras el amigo más noble y más fiel...
¡Qué triste se queda sin vos Buenos Aires!...
¡Que Dios te bendiga, Carlitos Gardel!...



**********

Enrique Dizeo


Salutación a Carlitos Gardel


Después de una "paseyata" artística, bajo el cielo
de los pagos europeos, entro "noi altri" está él...
Abran cancha la milonga; con que a pelarse el capelo,
y ¡a darle la bienvenida al taita Carlos Gardel!...

De garufa anda la zamba, el estilo, el tango nuestro,
bailando está en una pata el ambiente musical...
También tenemos en casa nada menos que al maestro,
al embajador más "camba" de la canción nacional...

Cayó como anillo al dedo; llegó justo, propiamente,
dispuesto a hacer del tanguano compadrito y prepotente
lo que hizo toda la "davi": fajarlo con emoción...

¡Con que, arriba la milonga! ¡A pelarse los sombreros!
Y a pegarle un fuerte abrazo al "cusifai" más tanguero,
¡que lleva hasta la guitarra metida en el corazón!...



**********

Héctor Gagliardi


Carlos Gardel


Por las calles del recuerdo,
empedradas de dolor,
va llegando un servidor
detrás de un silbido lerdo;
traigo mi sombra a lo perro,
que sigue, pasa o me espera...
esta noche hay luna entera
para mi solo en el cielo.

Las puertas están cerradas
y dormidos los balcones,
no hay glicinas ni malvones
que saluden mi llegada,
solo a veces, y a escapadas
reconozco mi arrabal,
cuando se agacha un tapial
y muestra ropa colgada.

Entonces pienso en la vida
que uno dejo escapar,
por entregarse a soñar
no vivió como debía.
¿Dónde se fue la alegría
que en estas calles desiertas,
los vecinos, en las puertas,
con sus charlas florecían?...

Ya no hay mas serenatas
ni tampoco "formativos",
ni vendedor a "chiflido"
cargado con dos canastas,
ni tampoco vienen chatas
a parar junto a la bomba,
ni el aguatero rezonga
con los baldes a la rastra.

Me siento un poco cansado
y me detengo a escuchar;
al eco quiere charlar
y me trae lo que he dejado:
silbidos entrecortados,
mis pasos y mis protestas,
y de una ventana abierta
un algo que no ha cambiado.

Es la voz del que se ha ido,
la varonil voz de aquel,
la voz de Carlos Gardel
cuyo timbre no lo olvido,
y que la noche ha traído
de aquella ventana abierta...
¡luna, vestime de fiesta
que Carlos esta conmigo!...

Ya no está triste la calle,
ya se animo la vereda,
hay sillas en dos hileras,
-tribuna de las comadres-.
Hay mas puertas que se abren,
huele a malvón y a glicinas,
y en el truco de la esquina,
la falta envido en el aire.

¿Por qué mágica razón
el barrio volvió a la vida?...
¿Será esa voz ya perdida
que de un disco se escapó?...
y que el aire repartió
como un "padrino pelado"
en el atrio desolado
que llamamos corazón?...

¡Alcemos, luna, por él
la copa de mi arrabal,
con espuma de percal,
donde grabado cincel
se lea: ¡Carlos Gardel!...
en tu muerte y por tu nombre,
lloraron hasta los hombres
que lloran solo una vez!...

La voz, murió en la ventana
como un día murió el.
¡Así nos dejo Gardel,
como un disco que se acaba!
un algo adentro me ahogaba
cuando la marcha seguía,
y mi sombra no entendía
por que su dueño lloraba.



**********

Julio Jorge Nelson


Carlitos Gardel


Cayó ese baluarte, gloria del canto.
Se fue para siempre Carlitos Gardel.
¡En todas las almas hoy vive un quebranto
por esa noticia tan dura y tan cruel!...

Hoy todos te lloran. ¡Maestro divino!
Vos fuiste exponente de nuestra canción,
tu voz melodiosa de acento latino
llegó esplendorosa a mi corazón...
No hay frase que explique la angustia que siento
ni admito la idea que ya no volvés...
¡Carlitos, amigo!... En estos momentos
me lloran los ojos... no puedo cantar...

¡Muchacho criollo! Yo no me despido
ni adiós... ni hasta luego a ti te diré,
tú vives eterno... por eso te pido
que no me hagas caso... si ahora lloré...

Pesar en las almas y llanto en los ojos
y en todos los labios clavado un dolor.
No puede aceptarse que hoy seas despojo
lo que tú ayer fuiste... ternura y amor...

¡Maestro divino!... Mi póstuma ofrenda
Va a ti en esta hora... amarga y tan cruel,
tu eterno recuerdo será una leyenda
escrita en dos frases: ¡Carlitos Gardel!



**********

Ricardo Ostuni


La pinta de Gardel


Araca con la pinta
de Gardel
si a nadie
le queda como a él

A Buenos Aires
la ilumina
con el esmalte
de su sonrisa

La cobija
bajo el alero
gris, requintado
de su sombrero

Le pone trinos
la hace canción,
la ciudad canta
siempre en su voz

Es su arquitecto
es su urbanista
que la diseña
siempre distinta

Y para hacerla
ciudad distinta
en cada esquina
pinta su pinta

¡Araca con la pinta
de Gardel
si a nadie
le queda como a él!



**********

Martina Iñíguez


Como Gardel


De origen fatalmente arrabalero,
enancado en la trama de lo urbano,
en tren de rompe y raja ciudadano
paseaste tu linaje callejero.

En los fueyes, tu canto compañero
fue chamuyo, polenta y cotidiano,
en quebradas y cortes diste ufano
lustre al sino de vate milonguero.

Gomía del vivanco y del obrero,
de las minas, la vieja o el fulano
que en cana se desgasta gris, cabrero.

Como Gardel, sos mítico y lozano,
inmortal, bien porteño, sensiblero...
¡Sos el Tango y de yapa, sos humano!



**********

Inesita Gallego


Te fuiste a cantar al cielo


¡Si parece mentira creerlo!...
Que te fueras alegre cantando...
¡Y que aun no hayas vuelto!...
¿Habrás hecho ese viaje tan largo
que de largo no tiene regreso?...
¡Si es mentira creerlo!...
Pero dicen que tú siempre vives
y que sigues cantando y no has muerto...
Yo no se por qué entonces mis ojos
lloran tanto por ti, aunque eso creo...
¡Yo no sé!... No comprendo ésas cosas.
Pero alguien dijo que estás muy contento
con Le Pera, Riverol, Barbieri
y con Arolas formaste un cuarteto
que divierten al "Mono" Taborda,
a "Paquita", Betinotti, de Ríos
y aquél pibe Ernesto;
también a Podestá, "Príncípe Azul" y Pacho.
¡Y que cantás los versos con Carriego!
Y con otros varios te diviertes mucho
en un paraíso lindo como el cielo...
Así dicen, al menos, algunos
¡Que estás muy contento!...
¿Sabes?... Me consuela enterarme
que no has muerto, que vives, que es cierto
que siempre entonas esas canciones
que tu pueblo, por ti, lleva adentro...
¡Sí, lo creo!...
¡Mas no sé por qué entonces mis ojos
lloran tanto por ti si no has muerto!...



**********

Ramón Paz


Mi acuarela a Carlos Gardel


La patria está triste,
se murió Gardel.
Mustia está la rosa,
seco está el clavel;

No canta el jilguero,
todo llanto es.
Triste está tu patria.
¡Se murió Gardel!
Quisiera cantarte
y llorarte a la vez,
pero un nudo grande
hay en mi garganta.
¡Pensarlo me aterra¡
¡Pensarlo me espanta!
Entonces mis ojos no lloran,
ni mi boca canta.

Y tu guitarra gaucha,
allí está colgada.
Un negro moño la cubre
y no toca por nada.
Y en tu pueblo lindo
que a vos te quería,
hoy todo es tristeza,
se fue la alegría.
La patria mía te llora
porque eras
un cachito de Barracas,
de Flores una vereda,
el crack del Bajo Belgrano
y del Once el centinela.
De Patricios, de todas partes
eras el cantor amigo,
el que daba techo al paria
y al pobre dabas abrigo.

Maldito el destino
que así nos maltrata,
maldito el destino
que a vos te arrebata.
¿No ves como lloran las pibas?
¡No sentís sus gritos!
¡Como vas a sentirlos,
si te has muerto, Carlitos!
¡Carlitos!
Para cantarte tus grandezas
Hoy no basta tu cabeza.
¡Carlitos!
Si hasta parece mentira
que vos no me sientas,
que te hayas muerto,
que estés ya sin vida.
¡Parece mentira!...
¡Parece mentira!...



**********

Máximo Orsi


Carlos Gardel


Para decir lo que era me sobran las palabras,
su nombre es, y ha sido pregón de las barriadas.

Zorzal en todo cerco de las casitas pobres,
farol en una esquina plateando los zanjones.

Fue su chambergo gaucho y su sonrisa franca
el pasaporte criollo de todas las aduanas.

Él le cantó a las novias en suaves serenatas,
y puso en sus murmullos dulzor en las palabras.

Lucía como nadie su estampa bien porteña
porque amasó en cien noches su lírica bohemia.

Desde el salón más rico hasta el boliche más pobre
él siempre fue el "Carlitos" humilde, sin retoques.

Las pibas lo querían, las viejas lo adoraban,
él fue como un lucero en toda madrugada.

De pronto, sin quererlo sintióse golondrina,
y en ese viaje sin retorno se fue con su sonrisa.

Lloraron las guitarras, heridas en sus sones
Cuando calló vencido el as de los cantores.

Pero quedó flameando su nombre cual bandera
porque lo lleva el viento como oración porteña.



**********

Bartolomé Aprile


El llanto de Hispano América


Ya se ha enlutado el laurel
que ganado lo tenía,
para honra de la patria mía
conquistado por aquel,
aquel Carlitos Gardel,
aquella típica estampa
que en el palacio y el hampa
tuvo la sonrisa grande
elevada como el Ande
y extensa como la Pampa.

Ya se ha apagado el fulgor
de aquellos ojos porteños,
que nos miraban risueños
con el más puro candor...
Y es tan profundo el dolor
que Hispano América siente,
que en todo se hace presente,
con la tierra, con el cielo,
van los responsos de duelo
llorando fúnebremente...

Décimas negras, que van
mientras que el llanto se advierte,
a susurrarle a la muerte
ruegos que no morirán...
Los angustiados están
inconsolables, y así,
revuelvo la pena en mí
para que el dolor irradie;
¡que no ha de quedarse nadie
sin llorarte por aquí!...

La muerte del gran Gardel
se siente por donde cuadre,
cual la muerte de una madre,
de la santa madre fiel..
Amargas como la hiel
son las lágrimas que bebo,
y este gran dolor que llevo
está en todos los ambientes:
en el "medio de las gentes"
y en el "medio del malevo".

En todas partes está;
¡toda la América hispana
para llorarlo se hermana
porque Carlitos se va!...
San José de Bogotá
lo absorbió como un alud
y en su tibia infinitud
lo acortajó con su veste,
allá por el noroeste
de la América del Sud.

Si por mi propio dolor
que la amargura destila,
pasará la gran pupila
con que se llora al cantor.
Si con el verso mejor
se le llorara al trovero,
haría falta que el estero
aprisionara en sus garras
a las mil gauchas guitarras
pulsadas por el pampero...

Para llorar este duelo
suplieran con gran ventaja
como gloriosa mortaja:
pendón, bandera, pañuelo...
El azul de nuestro cielo,
el blancor de su celaje,
el ritmo de ese cordaje
de las selvas de Montiel,
y despedir a Gardel
en este su último viaje...

¡Adiós! ¿Pero por qué adiós
si aunque tu cuerpo dormita
tu espíritu en nos gravita
y en nos suena tu voz?
¿Para qué decirte adiós?
Si perduras todavía,
si estás en la eucaristía
presente en tus canciones
y en todos los corazones
criollos de la patria mía...



**********

Roberto Queirolo


Adiós, Carlitos Gardel


Adiós, Carlitos Gardel
que en su trágico destino,
Dios solo ha sido testigo
de esa catástrofe cruel,
adiós al noble varón
que en este mundo tirano
ha sido el zorzal humano
de alma grande y corazón.

Más lauros para tu historia
Gardel, ibas cosechando,
tu noble alma hecha tango,
voló cubierta de glorias,
llora Francia, la. Argentina
por el más justo tributo
las violas están de luto
por vos y tu alma genuina.

Tus guitarristas también
nunca te han abandonado,
hasta en la muerte, Gardel,
ellos te han acompañado.
Con letras de oro grabado
tu nombre perpetuará:
¡si has muerto para el mundo
en mi alma vivirás!...



**********

Francisco Raimundo


Salve maestro!


Muchachos: ¡Se nos ha ido
el Rey de los ruiseñores:
El Papá de los cantores
de nuestro tango querido!...
El destino le ha tejido
una red bajo del Sol
y a Barbieri y Riverol,
a Aguilar como a Le Pera,
¡Fue la parca traicionera
que les jugó un fiero rol!...

Cuando hablemos de Gardel
descubrámonos primero,
como homenaje postrero
tributándole un laurel.
Los extranjeros, por él,
conocen el tango nuestro,
lo impulsó varonil, diestro,
el gran Gardel triunfador;
el eximio embajador,
el inmortal, ¡el maestro!

En todos los continentes
que cantó Carlos Gardel,
le llovieron a granel
los aplausos de las gentes.
Querido en todos ambientes,
a todos trataba igual;
siempre sonriente y cordial
sencillo, francote, amable,
con todos fue muy tratable
Carlos Gardel, el zorzal.

No hubo, ni habrá cantores
que canten como Gardel,
su voz destilaba miel,
armonías y sabores...
Tendrá mil imitadores
este cantor magistral,
pero aunque no lo hagan mal
pueden estar en lo cierto,
¡vivo, ni después de muerto
nadie imita a este zorzal!

Carlitos Gardel y el tango
(aunque de distintos suelos)
eran hermanos gemelos
y fueron del mismo rango.
Por si grazna algún chimango
pretendiendo algún laurel,
no beberá más que hiel
por esa boca maligna.
¡Pues sepan que en la Argentina
jamás habrá otro Gardel!...

Todo humano ha de alabar
al más genial precursor
que con su arte, fe y amor
hizo al tango consagrar.
Hoy, por él se ha de bailar
en los más regios salones.
Millones de corazones
al vibrar de las guitarras
entre canciones bizarras
palpitaron de emociones...
Tu nombre ¡Carlos Gardel!
perdura y perdurará.
Tu recuerdo quedará
grabado en oro, a cincel.
Tu nombre ¡Carlos Gardel!
desde hoy es inmortal,
el ambiente nacional
sufre un profundo desvelo,
¡las musas están de duelo
por tu caída mortal!

La milonga popular
está vestida de luto.
¡Te rindió el mayor tributo
y hasta paró de cantar!
Nadie se quiso quedar
sin rendirte su homenaje.
¡Quedó mudo el encordaje
y mudos los bandoneones,
y mudos los corazones
y triste todo el paisaje!

En nombre del arte pido,
como el más fiel emisario
a este y aquel mandatario
que no te echen al olvido;
y que con justo sentido
a tu sagrada memoria
la calle recordatoria
pongan con tu nombre fiel:
La calle Carlos Gardel
como grabando tu historia.



**********

Humberto Costantini


Gardel


Para mí, lo inventamos
seguramente fue una tarde de domingo,
con mate,
con recuerdos,
con tristeza,
con bailables bajito en la radio,
después de los partidos.

Seguramente nos dolía una foto en la pared,
algún no tengo ganas,
algún libro.

Yo creo que andaríamos así,
sonsos de aburrimiento,
solitariando viejos para qués,
sin mujer o sin plata,
y desabridos.

Seguramente nos sentimos de golpe
terriblemente solos,
muy huérfanos, muy niños.
Tal vez tocamos fondo.
Tal vez alguien pensó en el amasijo.

Entonces, que sé yo,
nos pasó algo rarísimo.
Nos vino como un ángel desde adentro,
nos pusimos proféticos,
nos despertamos bíblicos.
Miramos hacia las telarañas del techo,
nos dijimos:

"Hagamos pues un Dios a semejanza
de lo que quisimos ser y no pudimos.
Démosle lo mejor,
lo más sueño y más pájaro
de nosotros mismos.
Inventémosle un nombre, una sonrisa,
una voz que perdure por los siglos,
un plantarse en el mundo, lindo, fácil
como pasándole ases al destino."

Y claro, lo deseamos
y vino.
y nos salió morocho, glorioso, engominado,
eterno como un Dios o como un disco.
Se entreabrieron los cielos de costado
y su voz nos cantaba:
Mi Buenos Aires querido...

Eran como las seis,
esa hora en que empiezan los bailables
y ya acabaron todos los partidos.



**********

Hebert Fayet


Es de todos por igual!


¿Que donde nació Gardel?
¡Ni usted ni yo lo sabemos!
Franchute no lo creemos
por su manera de ser,
¿que era Oriental? si, tal vez...
puede que fuera... o no fuera,
y el Tito Favale agrega
¡que hay que dejarse de inflar!,
que es de todos por igual
y que el mudo cuando canta,
va hermanando en su garganta
al Porteño y Oriental.

Y si usted es Gardeliano,
y tanguero de verdad,
sáquese la camiseta
cuando se ponga a opinar,
y escuche al Carlos cantar
Tierra hermana, Pan comido,
Mi Buenos Aires querido,
La Entrerriana, Milonguita,
y la inmortal Cumparsita
que lo hará reflexionar.

Y si aún quiere insistir
que era Inglés o Correntino,
Oriental, Francés o Chino
¡permítame disentir!
Porque según mi sentir,
¡El Mago fue universal!
y su imagen señorial
con el tiempo se agiganta,
porque aún vive y cuando canta,
¡es de todos por igual!



**********

Armando Villador


Evocación (A Carlos Gardel)


Me hubiera gustao verte, más zorzal que jilguero
de bota 'e potro y vincha debajo unas ramadas
contándole tus cosas al asombrao pulpero,
como ser el rilato de tu primera hombrada.

Y, cuando ya reunido se viera el paisanaje,
como Fierro, templando la infallable vihuela,
fueran tus "sucedidos" pinturas del coraje;
del gaucho las hazañas, del indio la cautela.

Capitán sudoroso de hirsutas montoneras,
al frente de tus hombres, vibrantes las tacuaras.
A un costado el temible racimo de potreras
persiguiendo enemigos que "juyen" como charas.

En un vivac, al fondo de tenebroso valle,
como "lión" en acecho que escondiese la garra,
alentar con tus "triunfos", las fuerzas de Lavalle
que vibran al conjuro de tu hermosa guitarra.

Me hubiera gustao verte montando reservados,
de esos que, en los corcovos desparraman aperos,
o pechando, en apartes, los toros empacados
en medio de la bulla de chajases y teros.

O arriando una tropilla entablada de un pelo,
en donde la madrina, la tobiana puntera,
después de dos semanas de hartarte e pampa y cielo,
anuncia, en un relincho, la querida tranquera.

Después, el beso largo y ardiente de una moza,
de esas que, con mirarlas, aflojan los garrones,
la que te alcanza luego, la vihuela, mimosa,
para gustar las mieles de tus nuevas canciones.

Me hubiera gustao verte de blusa de merino,
con lujosa vicuña y en baile campero,
"Pasteliao" el mitrista, como buen argentino,
y luciendo la plata de tu picazo overo.

Empacando a las mozas, decir tus relaciones,
con esa gracia tuya que no tuvo par;
con la alegría tuya que iluminó reuniones,
con la sonrisa tuya que unías al cantar.

Me hubiera gustao verte como trenza de ocho,
con el varón más taura trenzao en un contrapunto,
y, al final de la lidia que lo dejases mocho,
sin desatar el ñudo propuesto como asunto.

Me hubiera gustao verte trenzao con Santos Vega
con la pujanza macha que tiene un fierro a fierro,
y después de lucirte con semejante brega,
toparas al temible paisano Martín Fierro.

En el norte, lucirte con las fuerzas del Chacho;
en la Banda, peleando con las fuerzas de Artigas,
luciendo en la moharra tu famoso penacho
desdeñando laureles después de las fatigas.

En busca de rivales, en la tierra entrerriana,
soñadora y altiva, cuna de payadores,
brindar a sus mujeres tu canción más galana,
y el caudal primoroso de tus cantos mejores.

Me hubiera gustao verte rodeao por infieles,
cantándole tus cosas al cacique Painé,
sonriendo al alarido de los indios ranqueles
allí en Salinas Grandes o en campos de Pihué.

Entre ponchos y vinchas y lanzas y facones,
mechando en tus "estilos" al sonoro araucano,
haciendo más soberbia la luz de tus canciones
al grito de las tribus: ¡Ese! ¡Toro cristiano!

Y en las tierras de Salta, los hombres como talas,
serenos y bravíos doblarse a los encantos
del dolor de la tierra que tienen las bagualas,
que esconden no se sabe qué trágicos espantos.

Donde quiera que fueses, tu paz y tu dulzura,
como una carga de astros, tu voz y tu guitarra,
cantando a los amores, cantando a la amargura,
verían el acero potente de tu garra.

El Paraguay te viera luciendo "mbaraeá"
como red delicada de fino ñandutí,
en tu canto que fuera como mburucuyá
unido a las ternezas del suave guaraní.

Donde quiera que fueras te seguiría tu canto,
como carga gloriosa de tu divina voz,
tesoro inagotable de poderoso encanto,
presente que, en la cuna te lo dejara Dios.



**********

Armando Villador


A Carlos Gardel


Fuiste el cantor del pueblo de voz potente,
maravilla sublime por natural,
ruiseñor en las noches de voz doliente
y en pleno sol tu trino fue de zorzal.

Poblose con tu canto la lejanía,
mago que de los yuyos hicistes flores,
y, hasta en los duros versos, tu poesía
cobró el divino encanto de los amores.

De todos tus cantares tú fuiste el guía,
que pusieras al canto luces de estrellas,
y al impulso perfecto de tu armonía
tus canciones humildes fueron más bellas.

Las musas se doblaron al dulce yugo
de tu voz que, no hay duda, fuera un tesoro;
pudiste haber cantado los versos de Hugo,
agregando más brillo sobre aquel oro.

"El día que me quieras" fue algo sublime,
pues tenía la enjundia de Amado Nervo,
mientras que el Viejo Pancho, que te redime,
te dio la esencia gaucha de nuestro acervo.

El arrabal que tiene también sus rosas,
perfumadas o truncas por lo inhumano,
pudieron en tu pecho ser más hermosas
al tener el gracejo de "Mano a mano".

Inmortal por tu canto de hermoso trino,
la senda de tu gloria se ve más ancha,
por ser el invencible criollo argentino,
y el primero en lucirte en cualquier cancha.



**********

José Eduardo Weidmann


Pa' Carlitos


Che Gardel, yo tengo miedo
de batirte mi parola.
Tanto gil a la bartola
ha pelechado a tu sombra,
qu'este punto que hoy te nombra
sólo te ofrece silencio.
Y es una forma de aprecio
y admiración veterana,
porque me diste la cana
para el resto de mis días
con tu voz, tus melodías,
y ese brillo de tu acento.
Che Carlos, juná qu'es cierto
que de vos se ha dicho todo,
y el repetirse no es modo
de sumar brillo a tu fama.
Los orres, y no es macana,
te rezan un Padre Nuestro...,
pa'tu descanso, maestro,
cantor de la gola eterna,
que vivís en la porteña
pasión por la tanguería,
reiterando cada día
que sos el mejor sin cuento.



**********

Jorge Sassón


Historia del tango (apócrifa)



Dedicada al hermano de corazón y compañero de inquietudes Javier Velásquez, por su valiosa y desinteresada colaboración


Nació y quedó abandonado
en una cortada maleva,
mistonga, humilde y cabrera,
y con elegancia rantifusa
invocó llorando a la musa
en versos de labia canera.

Su madre fue la milonga
de la que heredó su destino
y desde sus primeros trinos
presintiendo un triste final
mostró nobleza de arrabal
y arrogante, se hizo camino.

El bautismo fue sencillo
un compadrito del fangal
una grela vestida de percal
otra que oficiaba de pequera
un curda y un linyera
y TANGO le quedó al final.

Araca, un día pelechaste
entraste una noche a tallar
sin más resto que tu chamuyar
porque la Gloria te dio una cita
y en alas de La Cumparsita
ojos guapos se vieron brillar.

Te tocaron el espiante
a extramuros y el zanjón,
quedaste rezagado y tristón
hasta que un morocho orillero
con flamante corte arrabalero
de la mano te llevó al salón.

Las puertas se te abrieron
cuando aquel morocho inmortal
con su melodiosa voz de zorzal
te arrancó al fin del fango
y por siempre ya fuiste tango
de luna, paredón y arrabal.

El lunfa rante de tus ochavas
bate tu prontuario fulero,
canyenque que se hizo diquero
cuando un reo silbó tu estribillo
y rajaste del triste conventillo
tanteando suerte en el entrevero.

Y en la flor de tu remanye
roncando fuerte en el Centro
no te olvidés que allá dentro
de tu prosapia rante impura
gambeteaste la mishiadura
cuando te salió al encuentro.

Ahora la vas de tallador
te creés rompedor y rana
que de la noche a la mañana
cambiaste el lengue por el bastón
pero una lágrima en tu corazón
sin querer te batió la cana.

Y a pesar del consuelo
que siempre diste generoso
hoy rechiflao y rabioso
debo hacerte un reproche
por qué cada noche
te extraña más este mozo.

Hoy vivís en el recuerdo
de aquéllos que te adoraron
en una cortada te bailaron
y una noche de plenilunio
un veinticuatro de junio
sin vergüenza, te lloraron

Tango, tu pueblo te saluda
y evoca triste el día aquél
en que sufriste fatal y cruel
el maldito revés de la suerte
que equivocada trajo la muerte
del gran Carlitos Gardel!!



**********

Silvia Spitalnik


El atrapa-corazones


Atrapa corazones/los estruja
les miente a contramano una historia
les regala un pedacito de gloria
por un rato nomás/por un momento
Arrugas en los ojos desvelados
Atrapa-corazones hace estragos
Imagina argumentos

Les cuenta cada noche un nuevo cuento
los empuja-despacio-los empuja
Y cada corazón se vuelve loco
les exprime la sangre poco a poco
los embruja-despacio-los embruja!

Atrapa-corazones busca pronto
apagarte las luces
te seduce/te acaricia con ganas
te ama de noche/se olvida a la mañana
se confunde tu nombre/se entretiene
atravesando el corazón de trapo
que cuidan con paciencia las mujeres.



**********

Lopecito


A Carlitos Gardel


(recitado)
“Mano a mano”
para Carlitos te reformo
porque sos el clorofomo
que me hace soñar lontano.

(cantado)
Rechiflao en mi tristeza
hoy te evoco y veo que has sido
el más grande ‘e los cantores
y seguís siendo Gardel.
¡El papá!... ¡El papito viejo!
de la milonga porteña.
El Leguisamo del tango,
del estilo el Bernabé.

(recitado)

Sos un pedazo ‘e Barracas,
un cachito de Boedo,
un calito de la Boca,
otro calo de San Telmo,
algo del Bajo Belgrano
y la recta de Palermo.
La picardía criolla
del jugador de potrero
ficha de “monte con puerta”,
de Quinquela barquichuelo,
tango de Dios Filiberto,
compadre ganao p’al centro,
Corrientes a medianoche
y para elevarte al cielo,
te alumbra cantor porteño
el corazón de Florencio
y el sentimiento ‘e Carriego.
¡Tenés todo!
Todo lo que en vos es grande
y nadie alcanzar podría.
Tenés tu espíritu reo
hecho a golpes en la vía,
vos tenés para triunfar
algo difícil de hallar:
El don de la simpatía.

Ayer te vi en “Cuesta abajo".
¿Cuesta abajo?
¡Cuesta arriba vas hermano!
¡Cómo galopiás los años!
Si parece que recién
te acomodaras los largos.
Te bato de corazón:
¡Viejo, estás hecho un Petronio!
Nada más te falta el moño
para hacer la comunión.
Carlitos, por primera vez
he visto en un cine,
y no hablo al cuete
como curdela de “pini”,
dar marcha atrás la película,
lo mismo que “vaturete”
o papusa limusine,
¡Si vieras!... aplaudiendo,
pidiendo el bis... como lo oís.
Los bacanes y bacanas,
los mismos que a latigazos,
al tango lo corrieron de sus salas
la pedían a gritos:¡Carlitos!
La Milonga Porteña te debe una estatua
¿De granito?... ¡No!
¿De piedra?... ¡No!
¿De bronce?.. ¡No!
De barro, hecha con el polvo
de Corrientes y Esmeralda...
de La Boca, de Boedo,
de San Telmo, de Barracas,
y arriba vos, con tu sonrisa clásica,
teniendo entre las manos una guitarra
y en bajorelieve un coro de chicharras...

(cantado)
Tomo y obligo
mándese un trago
que hoy necesito la pena olvidar

(recitado)
¡Cómo te abriste cancha entre los grandes!
Pajarito cantor de Buenos Aires,
triunfaste en la Meca del film
como ayer triunfaste en Joinville.
Tu chambergo requintao
tu mirada sobradora y tu carpeta debute,
ya dio las doce antes de hora,
ya se impuso en “Jolibute”,
lo eclipsastes a Novarro
a Ronald Colman y Menjute.
Y aunque lejos, no nos echas al olvido.
¡Que cariño, con que amor
nos endilgas esa flor!...
Mi Buenos Aires querido
cuando yo te vuelva a ver
no habrá más penas ni olvido
¡Ah! criollo lindo...
Si a Ramón Novarro las pibas más preciosas
lo recibieron con rosas, claveles y jazmines
yo pediré a la barra que no lleve ni un clavel
para Gardel...
Que lleven mil guitarras y en su homenaje
hagan vibrar en el cordaje
vidalas de gloria por él,
por el papá de la milonga porteña,
por Carlitos Gardel.



**********

Ricardo Carrara


Al Mago


Uno a uno, se agolpan los recuerdos,
desafiando el olvido y la guadaña;
como queriendo rimar desde tu ausencia,
las notas que se estrujan,
en el reposo de grises madrugadas.

Esquinas que guardan el secreto,
de boliches, tugurios sin mañana,
donde se juntan guapeando, la belleza,
con locos berretines,
que tus chamuyos pudieron darle alma.

Reviviendo desafíos y entreveros,
añorando el taconear, y en una caña,
acodado al estaño de los tiempos,
tu presencia se hace carne,
en la inmortal cadencia ciudadana.



**********

Nélida E. Vázquez


Herencia (a Carlos Gardel)


En mi ciudad
el imperio del barro desplegaba
sus opacas banderas:
viriles frustraciones,
resignadas derrotas maternales,
amores atacados de impotencia...

En mi ciudad
crecían, infructuosos, los ocios y trajines;
ardiente, la pobreza;
cabizbajos, los odios...

En mi ciudad
lo triste acontecía.

Las calles reclamaban una siembra de sal.
Soñaban sus noctámbulos perfiles
con cales y con yesos de guitarras.
Cada niño buscaba un sol de leche
para entibiar sus rangos y rayuelas,
un bandoneón de arroz
para entonar su destino sin música.

Por eso, en tu partida,
decidiste dejarnos una herencia:
esa ofrenda de espuma,
ese dulce esqueleto alborozado,
los pacíficos y amables alfileres
de tu sonrisa.

Tiene la misma edad que tu voz sin edades.
Lleva un alto pregón en su silencio.
Su elocuente mutismo
despedaza los gritos del asfalto,
hace morir de fe a los adoquines
y le demuestra al duende de los tangos
que es posible
una historia sin pecado concebida.

Gracias por el legado,
por ese mar que hoy reluce blandamente
en las oscuras venas del cemento.



**********

Monique Ruffié de Saint-Blancat
Poema en forma de acróstico

Gardel: nacimiento y reconocimient
o


Carlos, el tolosano sin padre conocido,
Honor del pago mío, cuna de su existencia,
Al Tango lo ha llevado hasta la quintaesencia,
Revelando su encanto al orbe cautivado.

La estación se acababa, cuando asomó al mundo,
En diciembre, una noche, con su tierna inocencia,
San José que acogía obras de la licencia,
Recibió a la soltera como al recién nacido.

Olvidando el planchado, la moza era sin guía:
Madre no se sentía, urdiendo todavía
Un posible abandono del fruto del pecado.

Al fin, la pobrecita, borrando la quimera,
Ladeó la idea, corazón escondido,
Dándole al pequeño tesoros de ternura.

Sunday, December 9, 2007

H LUMINITA SOARE ΑΠΑΓΓΕΛΛΕΙ ΤΟ "LUCEAFARUL" ΤΟΥ MIHAI EMINESCU


MIHAI EMINESCU


LUCEAFARUL


A fost odata ca-n povesti,
A fost ca niciodata,
Din rude mari imparatesti,
O prea frumoasa fata.
Si era una la părinti
Si mindra-n toate cele,
Cum e Fecioara intre sfinti
Si luna intre stele.
Din umbra falnicelor bolti
Ea pasul si-l indreapta
Linga fereastra, unde-n colt
Luceafarul asteapta.
Privea în zare cum pe mari
Rasare si straluce,
Pe miscatoarele carari
Corabii negre duce.
Il vede azi, il vede mini,
Astfel dorinta-i gata;
El iar, privind de saptamini,
Ii cade draga fata.
Cum ea pe coate-si razima
Visind ale ei timple
De dorul lui si inima
Si sufletu-i se imple.
Si cât de viu s-aprinde el
In orisicare sara,
Spre umbra negrului castel
Când ea o să-i apara.

*

Si pas cu pas pe urma ei
Aluneca-n odaie,
Tesind cu recile-i scântei
O mreaja de vapaie.
Si când în pat se-ntinde drept
Copila să se culce,
I-atinge miinile pe piept,
I-nchide geana dulce;
Si din oglinda luminis
Pe trupu-i se revarsa,
Pe ochii mari, batind inchisi
Pe fata ei intoarsa.
Ea il privea cu un suris,
El tremura-n oglinda,
Căci o urma adânc în vis
De suflet să se prinda.
Iar ea vorbind cu el în somn,
Oftind din greu suspina:
- "O, dulce-al noptii mele domn,
De ce nu vii tu? Vina!
Cobori în jos, luceafar blind,
Alunecind pe-o raza,
Patrunde-n casa si în gând
Si viata-mi lumineaza!"
El asculta tremurator,
Se aprindea mai tare
Si s-arunca fulgerator,
Se cufunda în mare;
Si apa unde-au fost cazut
In cercuri se roteste,
Si din adânc necunoscut
Un mândru tinar creste.
Usor el trece ca pe prag
Pe marginea ferestrei
Si tine-n mâna un toiag
Incununat cu trestii.
Parea un tinar voievod
Cu par de aur moale,
Un vinat giulgi se-ncheie nod
Pe umerele goale.
Iar umbra fetei stravezii
E alba ca de ceara -
Un mort frumos cu ochii vii
Ce scânteie-n afara.
- "Din sfera mea venii cu greu
Ca să-ti urmez chemarea,
Iar cerul este tatal meu
Si muma-mea e marea.
Ca în camara ta să vin,
Să te privesc de-aproape,
Am coborit cu-al meu senin
Si m-am născut din ape.
O, vin'! odorul meu nespus,
Si lumea ta o lasa;
Eu sunt luceafarul de sus,
Iar tu să-mi fii mireasa.
Colo-n palate de margean
Te-oi duce veacuri multe,
Si toata lumea-n ocean
De tine o s-asculte."
- "O, esti frumos, cum numa-n vis
Un inger se arata,
Dara pe calea ce-ai deschis
N-oi merge niciodata;
Strain la vorba si la port,
Lucesti fără de viata,
Căci eu sunt vie, tu esti mort,
Si ochiul tau mă-ngheata."

*

Trecu o zi, trecura trei
Si iarasi, noaptea, vine
Luceafarul deasupra ei
Cu razele-i senine.
Ea trebui de el în somn
Aminte să-si aduca
Si dor de-al valurilor domn
De inim-o apuca:
- "Cobori în jos, luceafar blind,
Alunecind pe-o raza,
Patrunde-n casa si în gând
Si viata-mi lumineaza!"
Cum el din cer o auzi,
Se stinse cu durere,
Iar ceru-ncepe a roti
In locul unde piere;
In aer rumene vapai
Se-ntind pe lumea-ntreaga,
Si din a chaosului vai
Un mândru chip se-ncheaga;
Pe negre vitele-i de par
Coroana-i arde pare,
Venea plutind în adevar
Scaldat în foc de soare.
Din negru giulgi se desfasor
Marmoreele brate,
El vine trist si ginditor
Si palid e la fata;
Dar ochii mari si minunati
Lucesc adânc himeric,
Ca doua patimi fără sat
Si pline de-ntuneric.
- "Din sfera mea venii cu greu
Ca să te-ascult s-acuma,
Si soarele e tatal meu,
Iar noaptea-mi este muma;
O, vin', odorul meu nespus,
Si lumea ta o lasa;
Eu sunt luceafarul de sus,
Iar tu să-mi fii mireasa.
O, vin', în parul tau balai
S-anin cununi de stele,
Pe-a mele ceruri să rasai
Mai mindra decât ele."
- "O, esti frumos cum numa-n vis
Un demon se arata,
Dara pe calea ce-ai deschis
N-oi merge niciodata!
Mă dor de crudul tau amor
A pieptului meu coarde,
Si ochii mari si grei mă dor,
Privirea ta mă arde."
- "Dar cum ai vrea să mă cobor?
Au nu-ntelegi tu oare,
Cum ca eu sunt nemuritor,
Si tu esti muritoare?"
- "Nu caut vorbe pe ales,
Nici stiu cum as incepe -
Desi vorbesti pe inteles,
Eu nu te pot pricepe;
Dar daca vrei cu crezamint
Să te-ndragesc pe tine,
Tu te coboara pe pământ,
Fii muritor ca mine."
- "Tu-mi cei chiar nemurirea mea
In schimb pe-o sarutare,
Dar voi să stii asemenea
Cât te iubesc de tare;
Da, mă voi naste din pacat,
Primind o alta lege;
Cu vecinicia sunt legat,
Ci voi să mă dezlege."
Si se tot duce... S-a tot dus.
De dragu-unei copile,
S-a rupt din locul lui de sus,
Pierind mai multe zile.

*

In vremea asta Catalin,
Viclean copil de casa,
Ce imple cupele cu vin
Mesenilor la masa,
Un paj ce poarta pas cu pas
A-mparatesii rochii,
Baiat din flori si de pripas,
Dar indraznet cu ochii,
Cu obrajei ca doi bujori
De rumeni, bata-i vina,
Se furiseaza pinditor
Privind la Catalina.
Dar ce frumoasa se facu
Si mindra, arz-o focul;
Ei Catalin, acu-i acu
Ca să-ti incerci norocul.
Si-n treacat o cuprinse lin
Intr-un ungher degraba.
- "Da' ce vrei, mari Catalin?
Ia du-t' de-ti vei de treaba."
- "Ce voi? As vrea să nu mai stai
Pe ginduri totdeuna,
Să rizi mai bine si să-mi dai
O gura, numai una."
- "Dar nici nu stiu macar ce-mi ceri,
Da-mi pace, fugi departe -
O, de luceafarul din cer
M-a prins un dor de moarte."
- "Daca nu stii, ti-as arata
Din bob în bob amorul,
Ci numai nu te minia,
Ci stai cu binisorul.
Cum vinatoru-ntinde-n cring
La pasarele latul,
Când ti-oi intinde bratul sting
Să mă cuprinzi cu bratul;
Si ochii tai nemiscatori
Sub ochii mei ramiie...
De te inalt de subtiori
Te-nalta din calciie;
Când fata mea se pleaca-n jos,
In sus ramii cu fata,
Să ne privim nesatios
Si dulce toata viata;
Si ca să-ti fie pe deplin
Iubirea cunoscuta,
Când sarutindu-te mă-nclin,
Tu iarasi mă saruta."
Ea-l asculta pe copilas
Uimita si distrasa,
Si rusinos si dragalas,
Mai nu vrea, mai se lasa,
Si-i zise-ncet: - "Inca de mic
Te cunosteam pe tine,
Si guraliv si de nimic,
Te-ai potrivi cu mine...
Dar un luceafar, răsărit
Din linistea uitarii,
Da orizon nemarginit
Singuratatii marii;
Si tainic genele le plec,
Căci mi le imple plinsul
Când ale apei valuri trec
Calatorind spre dinsul;
Luceste c-un amor nespus,
Durerea să-mi alunge,
Dar se inalta tot mai sus,
Ca să nu-l pot ajunge.
Patrunde trist cu raze reci
Din lumea ce-l desparte...
In veci il voi iubi si-n veci
Va raminea departe...
De-aceea zilele îmi sunt
Pustii ca niste stepe,
Dar noptile-s de-un farmec sfânt
Ce-l nu mai pot pricepe."
- "Tu esti copila, asta e...
Hai s-om fugi în lume,
Doar ni s-or pierde urmele
Si nu ne-or sti de nume.
Căci amindoi vom fi cuminti,
Vom fi voiosi si teferi,
Vei pierde dorul de părinti
Si visul de luceferi."

*

Porni luceafarul. Cresteau
In cer a lui aripe,
Si cai de mii de ani treceau
In tot atitea clipe.
Un cer de stele dedesupt,
Deasupra-i cer de stele -
Parea un fulger nentrerupt
Ratacitor prin ele.
Si din a chaosului vai,
Jur imprejur de sine,
Vedea, ca-n ziua cea dentii,
Cum izvorau lumine;
Cum izvorind il inconjor
Ca niste mari, de-a-notul...
El zboara, gând purtat de dor,
Pin' piere totul, totul;
Căci unde-ajunge nu-i hotar,
Nici ochi spre a cunoaste,
Si vremea-ncearca în zadar
Din goluri a se naste.
Nu e nimic si totusi e
O sete care-l soarbe,
E un adânc asemene
Uitarii celei oarbe.
- "De greul negrei vecinicii,
Parinte, mă dezleaga
Si laudat pe veci să fii
Pe-a lumii scara-ntreaga;
O, cere-mi, Doamne, orice pret,
Dar da-mi o alta soarte,
Căci tu izvor esti de vieti
Si datator de moarte;
Reia-mi al nemuririi nimb
Si focul din privire,
Si pentru toate da-mi în schimb
O ora de iubire...
Din chaos, Doamne,-am aparut
Si m-as intoarce-n chaos...
Si din repaos m-am născut.
Mi-e sete de repaos."
- "Hyperion, ce din genuni
Rasai c-o-ntreaga lume,
Nu cere semne si minuni
Care n-au chip si nume;
Tu vrei un om să te socoti,
Cu ei să te asameni?
Dar piara oamenii cu toti,
S-ar naste iarasi oameni.
Ei numai doar dureaza-n vint
Deserte idealuri -
Când valuri afla un mormânt,
Rasar în urma valuri;
Ei doar au stele cu noroc
Si prigoniri de soarte,
Noi nu avem nici timp, nici loc,
Si nu cunoastem moarte.
Din sinul vecinicului ieri
Traieste azi ce moare,
Un soare de s-ar stinge-n cer
S-aprinde iarasi soare;
Parind pe veci a rasari,
Din urma moartea-l paste,
Căci toti se nasc spre a muri
Si mor spre a se naste.
Iar tu, Hyperion, ramii
Oriunde ai apune...
Cere-mi cuvintul meu dentii -
Să-ti dau intelepciune?
Vrei să dau glas acelei guri,
Ca dup-a ei cântare
Să se ia muntii cu paduri
Si insulele-n mare?
Vrei poate-n fapta să arati
Dreptate si tarie?
Ti-as da pamintul în bucati
Să-l faci imparatie.
Iti dau catarg lângă catarg,
Ostiri spre a strabate
Pamintu-n lung si marea-n larg,
Dar moartea nu se poate...
Si pentru cine vrei să mori?
Intoarce-te, te-ndreapta
Spre-acel pământ ratacitor
Si vezi ce te asteapta."

*

In locul lui menit din cer
Hyperion se-ntoarse
Si, ca si-n ziua cea de ieri,
Lumina si-o revarsa.
Căci este sara-n asfintit
Si noaptea o să-nceapa;
Rasare luna linistit
Si tremurind din apa.
Si imple cu-ale ei scântei
Cararile din cringuri.
Sub sirul lung de mindri tei
Sedeau doi tineri singuri:
- "O, lasa-mi capul meu pe sin,
Iubito, să se culce
Sub raza ochiului senin
Si negrait de dulce;
Cu farmecul luminii reci
Gindirile strabate-mi,
Revarsa liniste de veci
Pe noaptea mea de patimi.
Si de asupra mea ramii
Durerea mea de-o curma,
Căci esti iubirea mea dentii
Si visul meu din urma."
Hyperion vedea de sus
Uimirea-n a lor fata;
Abia un brat pe git i-a pus
Si ea l-a prins în brate...
Miroase florile-argintii
Si cad, o dulce ploaie,
Pe crestetele-a doi copii
Cu plete lungi, balaie.
Ea, imbatata de amor,
Ridica ochii. Vede
Luceafarul. Si-ncetisor
Dorintele-i increde:
- "Cobori în jos, luceafar blind,
Alunecind pe-o raza,
Patrunde-n codru si în gând,
Norocu-mi lumineaza!"
El tremura ca alte dati
In codri si pe dealuri,
Calauzind singuratati
De miscatoare valuri;
Dar nu mai cade ca-n trecut
In mari din tot inaltul:
- "Ce-ti pasa tie, chip de lut,
Dac-oi fi eu sau altul?
Traind în cercul vostru strimt
Norocul va petrece,
Ci eu în lumea mea mă simt
Nemuritor si rece."

Tuesday, December 4, 2007

EDUARDO DE FILIPPO (1900-1984)


POESIE


Penziere mieje...

Penziere mieje, levàteve sti panne,
stracciàtev' 'a cammisa, e ascite annuro.
Si nun tenite n'abito sicuro,
tanta vestite che n'avit' 'a fa?

Menàteve spugliate mmiez' 'a via,
e si facite folla, cammenate.
Si sentite strillà, nun ve fermate:
nu penziero spugliato 'a folla fa.

Currite ncopp' 'a cimma 'e na muntagna,
e quanno 'e piede se sò cunzumate:
un'ànema e curaggio, e ve menate...
nzerrano ll'uocchie, primm' 'e ve menà!

Ca ve trovano annuro? Nun fa niente.
Ce sta sempe nu tizio canusciuto,
ca nun 'o ddice... ca rimmane muto...
e ca ve veste, primm' 'e v'atterrà.


1948

[annuro: nudi; atterrà: sotterrare]





'O pparlà nfaccia

Io chesto tengo:
tengo 'o pparlà nfaccia.
Pure si m'aggia fà nemico ' Ddio
e me trovo cu "isso"
faccia a ffaccia,
nfaccia lle dico chello c'aggia dì.
Se scummoglia 'o fenucchio?
E se scummoglia!
Ccà, pè tenè cupierte st'altarine,
se sò mbrugliate 'e llengue
e nun se sàpe
chi te fa bene
e chi
male te fa.
Si nun se mett' 'o dito ncopp' 'a piaga
e se pulezza scafutann' 'a rinto
fino a che scorre 'o sango
russo e vivo
cumm' a chello 'e Giesù
nostro Signore
'a piaga puzza!
E siente nu fetore
ca t'abbelena ll'aria
'a terra
'o mare.
E nuie vulimmo ll'aria fresca e pura
celeste e mbarzamata
e chillu viento
ca vulanno
e passànno
a rras' 'e mare
se piglia 'addore
e 'a mena int' 'e balcune
pè dint' 'e stanze
e arriva ncopp' 'e lloggie
d' 'e case noste.


1971

[se scummoglia 'o fenucchio: si sfoglia il finocchio, cioè si mette a nudo ciò che era nascosto; llengue: lingue; pulezza scafutann' 'a rinto: pulisce raschiando a fondo; abbelena: avvelena; mbarzamata: balsamica]




Ll'uosso 'aulivo

È tantillo
niro niro
e appuntuto,
tuosto comm' a na preta:
nu vriccillo...
e cchiù nniro d' 'a pece.
Chisto è l'uosso 'aulivo.
Quanno ha menato ' rradeche
int' 'e bbrecce,
cumm' 'o cecato còse e nfila l'ago,
e c' 'a stessa pacienzia
ha zucato 'a muntagna
pè nu migliaro d'anne
e s'è stennuto
allargato
nquartato
e s'è turciuto
pè guardarse attuorno
cumme vulenno dicere:
"Guardate!
Tiempo ce n'è vuluto,
e che vuò dicere?
L'aggio fatta 'a cacciata!",
tre perzune l'abbracciano,
e na folla
nce s'arrepara sotto
si chiove
o coce 'o sole.

E p' 'e muntagne
cadeno ll'aulive
e ruciuleano.
'O sole 'e secca
e 'a morte e 'a vita,
nun aspetta!
'E ppiglia a curtellate
e pè dint' 'e ferite
nce và mpezzanno
'e rame già crisciute,
chille ca cu certezza
ncap' a n'anno, tre, quatte
le fa scorrere ll'uoglio.

Tutt' 'o riesto d' 'a pianta
'o ttaglia,
'abbruccia.


1970

[uosso 'aulivo: nocciolo d'oliva; tantillo: piccolo piccolo; preta: pietra; vricillo: sassolino; rradeche: radici; bbrecce: sassi; 'o cecato còse: chi ha la vista debole cuce; zucato: succhiato; stennuto: steso; nquartato: irrobustito; torciuto: torto; aggio fatta 'a cacciata: ho offerto il meglio che potevo; coce: scotta; raciuleano: rotolano; cummoglia: copre; và mpezzanno: và infilando; uoglo: olio]





'o mare

"'O mare fa paura"
Accussì dice 'a ggente
guardanno 'o mare calmo,
calmo cumme na tavula.
E dice 'o stesso pure
dint' 'e gghiurnate 'e vierno
quanno 'o mare
s'aiza,
e l'onne saglieno
primm' a palazz' 'e casa
e pò a muntagne.
Vergine santa...
scanza 'e figlie 'e mamma!

Certo,
pè chi se trova
cu nu mare ntempesta
e perde 'a vita,
fa pena.
e ssongo 'o primmo
a penzà ncapo a me:
"Che brutta morte ha fatto
stu pover'ommo,
e che mumento triste c'ha passato".
Ma nun è muorto acciso.
È muorto a mmare.
'O mare nuna cide.
'O mare è mmare,
e nun 'o sape ca te fa paura.

Io quanno 'o sento...
specialmente 'e notte
quanno vatte 'a scugliera
e caccia 'e mmane...
migliara 'e mane
e braccia
e ggamme
e spalle...
arraggiuso cumm'è
nun se ne mporta
ca c' 'e straccia 'a scugliera
e vveco ca s' 'e ttira
e se schiaffea
e caparbio,
mperruso,
cucciuto,
'e caccia n'ata vota
e s'aiuta c' 'a capa
'e spalle
'e bracce
ch' 'e piede
e cu 'e ddenoccie
e ride
e chiagne
pecché vulesse 'o spazio pè sfucà...
Io quanno 'o sento,
specialmente 'e notte,
cumme stevo dicenno,
nun è ca dico:
"'O mare fa paura",
ma dico:
"'O mare sta facenno 'o mare".


1968

[accussì: così; gghiurnate: giornate; vierno: inverno; onne: onde; a palazz' 'e casa: alte come palazzi; scanza: risparmia; vatte: batte; arraggiuso: rabbioso; s' 'e ttira: le ritira; se schiaffea: si schiaffeggia; mperruso: puntiglioso; ddenocchie: ginocchia; sfucà: sfogarsi]





ROMA


L'orario
e 'a strada
pè truvà pace
e cammenà cuieto,
pè fà capì a te stesso
cumm'è 'o penziero
ca tu tiene ncapa,
si sàpe 'e sale
si ha pigliato 'e fummo
si vale 'a pena
invece
d' 'o penzà,
a Roma chesta strada ce sta sempe.
'A truove sempe 'a strada
'a piazza
'o vico:
se trova all'alba
'e juorno
'e notte, sempe.
Attuorno siente 'a musica d' 'e vvoce,
pè ll'aria
'a luce e ll'ombra d' 'e pparole:
parole grosse e chelli piccirelle.
Truove 'e mountagne
'o verde d' 'a campagna
'e ccase d'oro
ca se fanno rosse

'e ramma,
cumm'attone
e doppo 'argiento...
Te truove overamente ncopp' 'o munno
cuieto e sulo
e stienne 'o passo nzieme c' 'o nzieme c' 'o penziero.


1970

[cuieto: tranquillo; si sàpe 'e sale: se c'è del sale, se è valida; si ha pigliato 'e fummo: se ha preso tanfo di fumo, se è da buttar via; attone: ottone; stienne: allunghi]





'a... b... c... d...


Nu fugliett' 'e quaderno aggiu truvato
ncopp' a nu marciapiede. Pè capì
che steva scritto me l'aggiu piglaito.
Lettere grosse e storte: A... B... C... D...

Mille quaderne, mille guagliuncielle:
scriven' eguale, 'o stesso, a chell'età.
Però quanno se fanno grussicielle,
stu carattere eguale chi t' 'o dà?

Nun capisco, se guastano p' 'a via,
nun trovano cchiù pace... ma pecché?
Stùriano pè cagnà calligrafia
e ognuno scrive cumme vò parè.

Ce hanno criato ' na manera sola,
chi cagne è pè superbia,
t'ho dich'j'...
'E guaglinucielle, quanno vann'a scola,
scriveno tutte eguale: A... B... C... D...


1930

[guagliuncelle: ragazzetti; chi t' 'o dà: dove lo trovi; stùriano: studiano, si danno da fare; cagnà: cambiare; paré: sembrare]




'a fenesta

E tengo na fenesta a pianterreno,
c'affaccia int' a na strafa scanusciuta;
cu n'aria profumata, e na veduta,
ca si t'affacce, nun t' 'a scuorde cchiù.

Si stongo 'e buonumore, affacci' a mmare,
e veco semp' 'o stesso bastimento
ca parte chin' 'e fede e sentimento,
e c' 'a bandiera d' 'a sincerità.

Parte ciuro, e nun arriva maje.
Quanno s'abbìa, sabbìa c' 'o maistrale;
ma ncòccia sempre 'o stesso tempurale,
'o stesso maletiempo, e adda turnà!

Quanno senza speranza, e senz'ammore
m'affaccio e vec' 'o stesso bastimento,
nce mengo dinto 'o core mio scuntento,
e c' 'o mare ntempesta dico: "Va".

Quann'è bontiempo, ognuno è marenaro
e se vulesse mettere a temmone...
C' 'o mare ncalma, tutte songo buone
'e purtà nu vapore a passià.

Miéttece a buord' 'o bene ch' 'e vuluto,
e tutt' 'o chianto amaro ch'è custato...
Nisciunu bastimento s'è affunnato
quanno ce' 'e miso a buordo 'a Verità.


1947

[scuorde: dimentichi; s'abbìa: s'avvia; maistrale: maestrale; ncòccia: intoppa: nce mengo dinto: ci butto dentro; temmone: timone; passià: passeggiare; chianto: pianto; affunnato: affondato]






'a seggia

'A primma pazziella
ca cchiù te piace e ca te dà cchiù gioia...
e ca pirciò t' 'a danno
...è 'a siggiulella.

Tiene n'anno
e capisce ch'è 'a toja.
Nun parle ancora,
e pure:
guaie chi 'a tocca.

Tutt' 'a stessa mesura,
no una chiara e una scura:
songo tutte tantelle
' e ssiggiulelle
d' 'e piccerille e d' 'e piccerenelle.

Pò addeventa siggione,
pò se trasforma a sseggia;
e nun t' 'a danno cchiù:
te ll'j' a piglià.

Ma nun songo cchiù eguale,
nonzignore.
Ce sta chella mpagliata,
lucida 'e pulitura,
mpellicciata
e allustrata;
e chella adderittura
c' 'a spallera ndurata,
tapezzata 'e velluto.

Dint' 'a cantina
o ncopp' 'o Tribunale,
addò s'assett' 'a Legge;
dint' a nu vascio, dint' a dò barbiere,
a Palazzo Riale,
dint'a dò pasticciere,
ce truov' 'e seggie.
E mmiez' 'e seggie, 'a seggia,
chella ca tu vulisse:
'a pazziella
d' 'e piccerille
gruosse.


1948

[pazziella: giocattolo; siggiulella: seggiolina; tantelle: piccine; piccerille... piccerinelle: bambini... bambine; siggione: sediolone; te ll'j'a: te la devi; ndurata: dorata; vascio: basso, abitazione a piano di strada; gruosse: grandi, cresciuti]





'o munno d' 'e pparole

Si t' 'o ddico nun me cride
manco si pittass' 'o sole
pecché 'o munno d' 'e pparole
mpara ll'arte d' 'o pparlà.

E tu saje ca st'arte è l'arte
ca se sceglie 'o traditore
pecché l'ommo senza core
fa furtuna c' 'o pparlà.

Io, gnorsì, pire sò chillo
c'ha liggiuto e s'è applicato;
c' 'o mestiere s'ha 'mparato,
e se serve d' 'o pparlà...

Se capisce ca parlanno,
nciucio, mbroglio... e faccio 'ammore.
Ma però tengo nu core
e cu te, che vuò parlà!


1944

[si pittass' 'o sole: se facessi l'impossibile; nciucio: mi servo di qualunque mezzo; che vuò parlà: rimando muto, perché ti amo]





'a vita

Io songo nat' 'o millenoviciento
e tengo n'anno.
Tu sì d' 'o sittantotto
e n'anno tiene.
Chillo che dice: "Sò arrivato a ciento!"
tene n'anno pur'isso.

'O calannario nun 'o date retta.
'O calannario è n'atu scucciatore,
ca vuluntariamente
nce 'accattammo
nuje stesse
e nce' 'o piazzammo
vicin' 'o muro
religiosamente.

'A vita dura n'anno.
Tutto 'o ssupierchio è na supirchiaria.
o, cumme fosse, inutile...
Dicimmo a lengua nosta:
"È p'ingiaria!"

Tu, quanno nasce, allora è primmavera.
E tutt' 'o vverde nuovo
'e chelli ffoglie nove
è na speranza!
È tutta na speranz' 'e vita allera.
Vide tanta faccell' 'e criature
ch' 'e scuffie culurate:
sò tutt' 'e ccriaturelle nate morte,
ca tenen' 'o permesso,
na vota all'anno,
'e s'affaccià p' 'o munno...
E teneno diritto a 'o primmo sole:
sò è primme viole!

Pò schiòppene garuofene schiavune
e giesummin' 'e Spagna.
'A miez' a mille sciure,
ca sò 'e mille sciure,
ca sò 'e mille culure,
ru sciglie 'a margarita,
ca t'add'accumpagnà
pè tutta 'a vita.
E; comme ch'è nu sciore
busciardo e traditore,
te dà 'o primmo delore...
te dice: "No!"

Te scite na matina e 'o sole coce.
Coce pecché è ll'està.
Te scite e durmarisse n'atu ppoco,
ma dint' 'o lietto nun ce se pò sta.
Nfra veglia e suonno,
ll'uocchie mieze nchiuse,
stienne na mana
e cuoglie na cerasa.

'A sera, 'o ppoco 'e frisco
e nun t'adduorme... pecché nun può durmì.
Pienze che vene autunno,
e tu ce pienze
pecché, pò doppo, vierno adda venì.
'E penziere sò assaie,
t'addubbechie.
Sient' 'a voce 'o puntone:
"Chin' 'e fuoco!"
Ma par' 'o boia ca taglia
e quanno taglia, sott' 'a curtella,
schioppa nu mellone.

Vene l'autunno te lass' appecundruto.
Già miezo cunzumato
te trova vierno.
acqua, trònole e viento,
e tu nzerrat' 'a dinto:
broro vullente!

Spara sti botte,
alluma sti bengale;
arrust' 'e capitune,
ch'è Natale!...
Ncoll' 'e pasture!...

Ca mpunto mezanotte,
nasce 'o Bammino.
Chella, mamma, è devota,
perciò nasce 'o Bammino.

Sti Bammeniello nasce n'ata vota?
Lassat' 'o j'...
Chillu stesso martirio 'e quanno è nato
l'adda turnà a suffrì?

'A vita dura n'anno.
Tutt' 'o ssupierchio è na supirchiaria.
È, comme fosse, inutile/
Dicimm'a llengua nsota:
È p'ingiaria.


1931

['accattammo: compriamo; piazzammo: mettiamo; ssupierchio: superfluo; supirchiaria: eccesso; a lengua nosta: nellansotra lingua; p'ingiaria: per avidità, smodatezza; allera: allegra; facell' 'e criature: faccine di bimbi; scuffie: cuffiette; schiòppene: sbocciano; garuofene schiavune: garofani rosso scuro; sciure: fiori; scite: svegli; coce: scotta; està: estate; vierno: inverno; t'addubbecchie: vai in torpore; 'o puntone: all'angolo della strada; cin' 'e fuoco: pieno di fuoco (rosso); schioppa: sboccia; lass'appecundruto: lascia di cattivo umore; trònole: tuoni; broro vullente: brodo bollente; botte: mortaretti: alluma: accendi; ncoll' 'e pasture: incolla i pastori; lassat' 'o j': lasciatelo stare]





'o cunto

Cielo
ca puntualmente
'o mes' 'austo
abbremecato
'e stelle
te presiente,
e ca te faie
cchiù blù
pecché
cchiù argiento
cchiù splendente
e brillante
sti meliune
'e stelle
'anna parè...
cielo,
tu saie che ssì
pè chistu munno,
pè nnuie ca t'aspettammo
e te vedimmo?
Sì 'o finale
ncantato
'e nu cunto
ca nuie stesse ammentammo,
e sulitariamente
c' 'o core
e c' 'o penziero
nce cuntammo.

cumme se specchia a mmare
dint' 'o cuntammo.

Cumme se specchia a mmare
dint' 'o scuro
'o ffuoco d' 'e granate!
Se spara p' 'a custiera,
tuorno tuorno...
Pè San Giuvanne,
Puortece,
Resina,
Torre 'o Grieco,
Pumpei,
Castellammare...
'A rimpetto
risponne
Vico Equense,
Sant'Agnello,
Surriento...
Aret' a na muntagna
nu bagliore:
spara Massa Lubrense.
Marciano pure spara...
e appriesso appriesso
sant'Agata
crapolla
Pusitano...
Spara Furore
Vietri
e sparano a Praiano.
Cielo,
sò 'e stelle noste,
sò 'e pparole mbrugliate
'e nu discorso
ca sultanto sparanno
trova 'o filo,
pè te dà na risposta
pè te dà segno 'e vita
pure nuie...

E ogn'anno,
'o mes' 'austo,
puntualmente
ognuno conta 'o cunto
a modo suio...


1970

[abbremmecato: formicolante; cunto: racconto; ammentammo: iventiamo; cuntammo: raccontiamo; tuorno tuorno: torno, torno; aret' a: dietro a; appriesso appriesso: uno dopo l'altro; mbrugliate: imbrogliate]





'a gente


'A ggente ca me vede mmiez' 'a via
me guarda nfaccia e ride. Ride e passa.
Le vene ammente na cummedia mia,
se ricorda ch'è comica, e se spassa.

Redite pè cient'anne! Sulamente,
v' 'o vvoglio dì pè scrupolo 'e cuscienza:
io scrivo 'e fatte comiche d' 'a ggente...
E a ridere, truvate cunvenienza?

...Nun credo


1949




'a neva

Nu sole spaccaprete
fatt'a fferz' 'e lenzole
menate dint' 'e bbarche
e ncopp' a tutt' 'e case
ammuntunate sott' 'o Vesuvio
e ncopp' a vocca soja
zucchero in polvere,
cumme si 'e pressa 'e pressa
a uocchio a uocchio
$avesse fatto
uno muorzo surtanto
'e na pasta bignè.

E che cielo!
Nu cielo a tavuletta
trasparente e turchese.
Accussì scenne a Napule,
ncopp' 'o Vesuvio,
'a neve.


1972

[fferz' 'e lenzole: teli di lenzuola; ammuntunate: ammucchiate; vocca; 'e pressa 'e pressa: presto preso; a uocchio a uocchio: furtivamente; a tavuletta: uniforme, come una tavola dipinta]





L'esportazione

Per i problemi del meridione
c'è stato un certo riconoscimento
che da quando ci fu il risorgimento
con ansia s'aspettava 'a decisione.

Finalmente è arrivata! Il milanese,
che esporta e importa e nun le mporta niente
si tu te muore 'e famma e te lamiente,
si è commosso e ci ha detto: "Questo mese

daremo al meridione la patente
di terzo grado come esportatore:
che volete esportare, buona gente?"
E il meridione ha detto: "'O core è core.
Quello che il settentrione ci consente:
nu poco di colera di strafore".


1973

['O core è core: letteralmente, una generosità partita dal cuore, di cuore la rciambiamo; qui in senso ironico: quel che è fatto è reso]





'O rraù

'O rraù ca me piace a me
m' 'o ffaceva sulo mammà.
A che m'aggio spusato a te,
ne parlammo pè ne parlà.
Io nun sogno difficultuso;
ma luvàmell' 'a miezo st'uso.

Sì, va buono: cumme vuò tu.
Mò ce avèssem' appiccecà?
Tu che dice? Chest'è rraù?
E io m'a 'o mmagno pè m' 'o mangià...
M' 'a faje dicere na parola?
Chesta è carne c' 'a pummarola.

1947