Thursday, October 8, 2009

JAROSŁAW IWASZKIEWICZ (1894-1980)


Amore profano

Kotara da nam światło zielone jak woda.
Smuga słońca nam powie, że jest nieskończoność,
Spokojnego odblasku twardawa łagoda
Spłynie na twoje ciało jak jasna zieloność.

Na sinym aksamicie będziesz jak morela,
Wyłuskana z szat wszelkich, spokojnie okrągła.
Przyłożę do twych piersi gestem menestrela rękę,
a pierś twa zadrży jak struna pociągła.

Gdy palcem znajdę ust twych jedwabną oponę,
Gołębie złotych blasków przelecą sufitem
I roztopią się w oknie - pachnącym błękitem.

Zielenią zadumaną i żółcią karmione.
Wreszcie na bladych okien wodniste zasłony
Upadnie siny wieczór w czarną noc zmieniony.



Świątynia w Segeście

To już ty! Niby mądra dobrotliwa twarz
Złożona na znużone zielonkawe dłonie!
Twoich kolumn ognisko w ciężkim słońcu płonie,
Na zielonej przełęczy, samotnico, trwasz.

Góry niebieskie, niebo sine trzyma straż
Kiedy uniosą słońce w noc miedziane konie;
Umierasz wieczornym życiem w milczenia koronie
Mówiąc samotnej nocy greckie "Ojcze nasz".

Świątynio, nie dość z tobą półumarłym być
I cienie twojej śmierci wdychać dobroczynne -
Trzeba nam twoje słońce dzbanem wina pić

I kolumn kości zmienić w struny miodopłynne,
Śmierć bo lotna i krótka. Trzeba życiem żyć,
Nie twoim, Jarosławie - ale Życiem Innym.



Jesień w Warszawie


W alejach białe obserwując pieski,
Oglądam spadające chrupliwe kasztany,
Którymi się zachwycał gdzieś tam Miłaszewski.
Gdybyż park na błękitno był pomalowany!

Ultramaryny dreszcze na szarym asfalcie!
Szaro się podesłała pod stopy ulica.
Ćmy złotych liści, tylko się nie spalcie:
Stolica!

Mgliste aleje i miękkie futerka,
Niskie obłoki, smak węgierki chłodnej.
Chodniki: dziwna dymów, serc rozterka.
O jakiż jestem głodny!

Pomiędzy już nadpsute zabłąkane dalie
Rzymianka-warszawianka, jak z chaty Ewandra,
Syn żołnierza wita, przeginając talię
Na posiniałym placu szaro - Aleksandra.

Za chwilę znowu jesień i Nowy Świat w mgłach,
Wąska, wąska, tasiemna ulica.
Kameralne koncerta grywać będzie Bach.
Stolica - ha, stolica.

Gdzież tu zasadzić wszystkie swoje kwiaty
Między Ziemiańską, Kruczą a belferką,
Zaczarowane uciekając lato
Zaklęło w przedmiot marzeń przelotną kasjerkę.

Cóżem Ci, o Warszawo, ty Wiedeński Dworcze,
Uczynił szarobury, żeś wskazał godzinę,
Gdy wszystkie moje myśli bujne i dozorcze
Spłynęły i samotną odkryły głębinę.

"Maj" się mój gdzieś w Kijowie między Oktostychy
Płonący wydał - zasię śmieszył w Picadorze.
Nowogrodzkiej ulicy rów sinawo-cichy
Czasami tylko w głębi daje żółte zorze.

Rozstąpcie się, o domy, rozjedźcie, tramwaje,
Przez trzeciomostu wiadukt przejrzysty i miodny.
Zejdź mi z oczu, widoku siwy i łagodny.
Dążącemu przez dziwnie pojmowane kraje.

Cóż wy mi poradzicie, na pomnikach wieszcze?
O dziewczynki, marzące o srebrnej epolet!
Za mną wrota, przede mną nieskończone wrota
Otworzą się na błękit, na siność, na fiolet!!...

Niech się raz przecie śmiga z pajęczyn odmota,
Niech palmy złotowonne, niech obudzi strusie,
Różowy żagiel wznieci na morza obrusie,
Precz mi wszystko, co męstwo tamuje i gnębi!

Precz, przyjaźni: ja w krwi chcę przepaścistą głąb
Izochimenów zamknąć tęczowe widoki!
O morza, morza, morza ziąb -
I czarna piano gorącej posoki!



Do przyjaciela wroga

Siedzimy dziś wspólnie przy stole,
Dzielimy się chlebem i winem,
I wielkich imiona mówimy
Głosem ściszonym, wzruszonym.

Schodzi pomiędzy nas pokój
Wielkiej i świętej wiary,
Jesteśmy ludźmi, przyjaciółmi,
Jesteśmy poetami.

Krąg złoty wina w kieliszku
Pogańskim się staje symbolem
I dzwoni szkło jak dzwony
Nad wielkim i żyznym polem.

Oczy mam pełne jeszcze
Jesiennej melancholii
I wiem - że moc i przyjaźń,
I wielkie słowo boli.

Patrzymy na siną mglistość,
Która w oddali zbiera,
I zimna rzeczywistość
Na ustach nam zamiera.

Myślimy, że przez winnice,
Wziąwszy się kręgiem za ręce,
Aż w nasze okolice
Pójdziemy przy piosence.

Ach, pieśni śpiewać możemy,
Możemy poetów czytać
I sercem ściśniętym zachód
Na szarej wodzie witać.

I liście splatać w wieńce,
I błądzić w wysokim lesie,
I chwytać wszystko w ręce,
Co młodość nam przyniesie.

Lecz jeśli kiedy staniemy
Naprzeciw siebie z orężem,
Pamiętaj, że będziemy
Ja mężem i ty mężem.

I że za nami staną
Wielkie legendy i króle,
I nasze wielkie narody,
I nasze wielkie bóle.

Śmiertelny potok życia
Uczucia nasze zamroczy
I spojrzą ku sobie bezwładnie
Nasze nie nasze oczy.

W zderzeniu piorunowym
Miłość się nasza ziści -
Pamiętaj - większa siła
Jest zawsze w nienawiści.



Włóczęga


Powiał od pól wiosennych wiatr mojej włóczęgi,
Wzywają mnie mej drogi ścieżki pogmatwane.
Samotności wieczystej tajemne potęgi
Mówią, że nie zbuduję, co nie zbudowane.
Pójdę przez odmłodzone po łąkach badyle,
Obłędnie wirująca, niebieska kometa,
Jak łowca, co w lwie sieci ułowi motyle,
Miast wielkiej tajemnicy posiadłszy - sekreta.



Witraże

Powiedział na witrażu, Tristan do Izoldy:
"Tańcują po posadzce wesołe koboldy,
I słońce, prześwietlając nasze blade twarze,
Połączy pocałunkiem miłosne witraże".
"Nawet słońce nie będzie całowań przyczyną,
Siatka jego jest tylko złotą pajęczyną.
Nie jest miłość prawdziwa, a namalowana".
Tak rzekła na witrażu Iseult do Tristana.



Plejady

Janowi Kreczmarowi

I
Plejady to gwiazdozbiór już październikowy.
Błyszczą jak winne grono wśród innych gwiazd roju,
W ich świetle las pożółkły niby rumak płowy,
Co polem do srebrnego biegnie wodopoju.

I zdaje się, że w cieniu popielatym sarny
Przebiegają przez ruczaj lub stojąc słuchają,
Jak srebrne lustro wody brzeg odbija czarny
I fletnie białych brzózek, gdzie liście śpiewają

I opadając krążą. A namiętność moja
Niby łania nad źródłem pochyla swą szyję
I tylko jej odbicie lodowego zdroja
Mówi, że chociaż wątła, ale jeszcze żyje.

II
Plejady to gwiazdozbiór już październikowy.
Po szafirowym niebie płynie jak baranki,
Ponad drzew skrytych nocą oniemiałe głowy,
Ponad brzóz skamieniałych pozłociste pianki.

Powracam do milczenia i słodyczy nieba,
Które płaszczem jesiennym pełnym gwiazd połyska.
Pełne stodoły złota, stoły pełne chleba
I skrzypi na zawiasach gwiaździsta kołyska.

Za chwilę i na ziemi wszędzie będzie biało.
Lekki chłód noc cienistą jak igłą przenika.
I sni mi się już tylko jakieś jasne ciało
Przykryte złotą tkanką planet października.

III
Plejady to gwiazdozbiór już październikowy.
Spokojnym tokiem płynąc losy twoje iści.
Powoli wyjdź przed bramę, nie odwracaj głowy,
I zerwij parę złotych, poranionych liści.

Proch ci zostaje w dłoni, rozwiewa się, ginie,
I słyszysz tylko ogród, co dyszy jak chory.
Złociste liście zginą i jesień ta zginie,
I złe - dobre nawet - miną gwiazdozbiory.

Więc po cóż nam - jak gwiazdom zagubionym w mroku -
Spalać się ogniem wiecznie, kiedy chłód nas czeka?
Po cóż świecą plejady i łzy w twoim oku,
Gdy je ogarnia czarna przemijania rzeka?

IV
Plejady to gwiazdozbiór już październikowy.
Październik to bezpieczna, zadumana pora.
Na czarnej ścianie nieba ślad karabinowy:
Blaski gwiazd pełne lęku i pełne wieczora.

A my tu biegu ziemi ani przemijania
Słowami nie wstrząśniemy. Stoimy bez siły.
Noc czarnym płaszczem swoim ścieżkę nam zasłania,

Odeszliście daleko. A ja choć zostałem,
Wydaję się zgubiony wśród ciemnych gwiazd mżenia.
I cóż nam pozostaje na okręgu całym?
Już nic: zgasłe słowa i nieme spojrzenia.

V
Plejady to gwiazdozbiór już październikowy.
Wypływa nad horyzont ciemno i okrutnie
I patrzy na schylone, zadumane głowy,
Na połamane brzozy i pobite lutnie.

Przechodzi i o świcie drży nad moim domem,
Posyła promień cichy, ale przenikliwy,
I głosem mówi do mnie, i takim znajomym,
Że może jest kto jeszcze na świecie szczęśliwy.

Szczęśliwy, kto kocha; szczęśliwy, kto wierzy;
Szczęśliwy... albo tylko tak jemu się zdaje...
Szczęśliwy, który łąką o świtaniu bieży
I na jesiennym niebie widzi gwiazdy maja.

1942



Nim przyjdzie wiosna

Nim przyjdzie wiosna,
nim miną mrozy,
w ciszy kolebce-
nade mną sosna
nade mną brzoza
witkami szepce.

Szepce i śpiewa
niby skrzypcowa
melodia cicha
melodia nowa
której nie słychać,
która dojrzewa.

Tak się zapadam
jak w śniegu puchy
w jesienne liście
i tylko duchem
słucham i badam
czy noc nadchodzi
czy świt się rodzi,
czy rzeczywiście??



Ptaszki św. Franciszka

Wisimy grzecznie w klatkach
wzdłuż ulicy św. Augustyna

Zachowujemy się pięknie, kos gwiżdże
a szczygły w ciasnych klateczkach
pokazują swoje kolory

z pobliskiego kościoła
przemawia do nas św. Franciszek

Bardzo lubimy kazania
świętego Franciszka

Mówi żebyśmy się kochali wzajemnie
nie wyrywali sobie piórek

nie podkładali sobie bomb pod gniazdka
żeby samice wysiadywały jajka

żebyśmy kochali swoje klatki
(posłuchaj jak kos pięknie gwiżdże)
i żebyśmy mówili mu: bracie Franciszku

jak ładnie:
bracie Franciszku